Przez długie lata ból był dla mnie przeszkodą, balastem, cierpieniem, brakiem pełni. Nie rozumiałem, że pojawia się w pełni. Doświadczałem rozczarowania światem i sobą, że oto jestem w bólu, z bólem. Nawet wtedy gdy nauczyłem się czerpać lekcje od bólu, pozostało we mnie przekonanie, że dopiero poza bólu jestem naprawdę i dopiero poza bólem mam prawo zabierać głos, stawać w świetle. Tak jakby ból był porażką, jakby choroba była porażką. Ból i choroba nie jest porażką.

Nie miałem świadomości, że ból bywa mistrzem głębokich ceremonii, chociaż przecież nie raz pomógł mi znaleźć uzdrawiającą praktykę, ciekawe miejsca na Ziemi, pięknych ludzi. Ból bywa lekceważonym mistrzem, przeganianą mistrzynią. Często pojawiał się tam gdzie inne mistrzynie i inni mistrzowie nie dawali już rady, albo wtedy gdy pozostawałem głuchy na czułe szepty.

Ból niestrudzenie towarzyszył, przypominał, nakłaniał, zatrzymywał, powstrzymywał, motywował. Bardzo wiele zawdzięczam bólowi. I chociaż upraszam moje duchy opiekuńcze o drogi i lekcje poza bólem, kłaniam się temu mistrzowi do samej ziemi. Niedawno, gdy spotkaliśmy się z bólem w rozpoznaniu, obiecałem, że przekażę kilka jego zaleceń. Te znajdziesz w poniższym nagraniu lub pod tym linkiem: https://youtu.be/4lpkMCqlcGY