Wcale go nie chciałem, przez myśl mi nie przeszedł. Znalazłem miejsce obok przewróconego drzewa, żaden turysta tędy nie chodzi, a raz na siedem godzin jakiś rybak. Rozłożyłem ręcznik, nędzny, bo z mikrofibry, ale w sam raz na podróż, lekki i pochłaniający wodę. Kładę się, absolutnie gotowy na nic, i wtedy wpada Rudy. Nieproszony, bez odrobiny szacunku, bez czy mogę. Na mnie wpada, na ręcznik, okulary, czapkę. Porywa coś zębami i ucieka. Siadam i myślę, co robić, żeby odzyskać ukradzione. Rudy wraca z torbą w zębach, porzuca ją obok ręcznika, a na mnie ponownie wskakuje. Podnoszę się z kurwą na ustach. Zasmuca to Rudego, pokornieje na moje głośne słowa, patrzy. Wytrzepuję ręcznik. Mówię do Rudego o manierach, takie tam, dobrze wszystkim znane. Rozkładam ręcznik, siadam. Rudy się śmieje, a potem rzuca na mnie. To znowu wytrzepuję. Rudy patrzy. Rozkładam, siadam i Rudy wskakuje. Tyle zrozumiałem, że nie wolno mi siadać. Na stojąco bronię rozłożonego ręcznika i tłumaczę mu, że to moje. Uśmiecha się.
Kąpać się też nie mogę, bo wystarczy, żebym wszedł do wody, to podbiega i daje sobie prawo do łapania mnie za ręce, zębami. Nie podoba mi się to wcale, poza tym boli. Rudemu podoba się wszystko – to, że mnie się nie podoba, też. A jak próbuję pływać, to zawsze Rudego mam na plecach, więc przestaję próbować, bo mi potem skóra schodzi. To nie jest normalne, żeby na bezludnej plaży nie móc się położyć w spokoju, tylko z pewną nerwicą. Rozglądam się, czy Rudy nie czai się gdzieś za palmą. A lubi się czaić, podpatrzyłem. Czekałem na niego z godzinę, zawsze przychodzi z prawej. Nie biegnie jak pies. Wchodzi między palmy i potem wyskakuje, znienacka, dobrze wie, co robi. Czasami nie ma go przez kilka godzin, czasami przez kilka godzin jest, śpi. Zresztą tylko wtedy, gdy Rudy śpi, i ja mogę się położyć.
Najwięcej patrzy w morze. Siedzi i patrzy w morze. Czasami z nim patrzę. Wykopujemy muszle albo jak obwąchuje dziury po krabach, to mu mówię, żeby nie polował na biedne stworzenia, ale tylko się uśmiecha. Czasami razem kopiemy jakąś dziurę, ot tak, bo zawsze mu się podoba, jak zaczynam w piasku kopać, i się dołącza, chociaż szybko się nudzi, bo z tego mojego kopania żaden krab nie wynika. Czasami rzucamy patykami albo gryziemy palmy. Raz musieliśmy stoczyć bitwę, którą Rudy przegrał, obraziliśmy się po tej bitwie na siebie. Rudy – bo przegrał, ja – że musiałem wygrać. Powiedziałem mu, żeby sobie poszedł, że nie chcę go dzisiaj widzieć. Więc poszedł. Usiadł dwa metry za moimi plecami i siedział, gapił się w morze. Położyłem się, nawet trochę prowokacyjnie, ale nic, nie rzucił się. Siedzi dalej niż zazwyczaj i gapi się w morze. I dobrze, mówię tak, żeby usłyszał, obraź się, skakałeś, za ręce łapałeś, można nawet powiedzieć, że gryzłeś, to musiałem cię pokonać, wcale nie chciałem. Później wyciągam aparat, próbuję go rozbawić, mówię, że w tym samym czasie musimy zrobić głupią minę – ma dla mnie tylko pogardę.
I nagle dopada nas terkotliwy dźwięk, do tego jakiś ruch między palmami, aparatu z ręki nie wypuszczam, ale boimy się przez chwilę razem.
To tylko czapla. Z tego wszystkiego Rudemu przechodzi, mówi, że powie mi coś na ucho, żebym się zbliżył
Zbliżam się zatem. A on liże mnie po mordzie, bo wie, że tego nie znoszę.
Pewnego razu idę na plażę i myślę sobie, żeby Rudego nie było – będę miał spokój, ręcznik bez odbitych łap, bez piasku, czas bez szamotaniny, popływam sobie bez pazurów na plecach. I nie ma Rudego, i smutno jest. Ale później wyskakuje spomiędzy drzew, bo nie mógł przyjść normalnie, plażą, żebym go widział. Wyskakuje i wita się nosem, zawsze nosem. Jakby od niechcenia, leniwie, przyciska mokry nos do nogi i już. Idzie kilka kroków w lewo, pogapi się w morze, posiedzi w wodzie, wraca, żeby się na mnie wytrzepać. Głaskania nie lubi, nie bardzo rozumie i traktuje jako wstęp do zabawy, w której i on będzie stroną aktywną, czyli że będzie mnie gryzł po rękach, więc głaskania nie uprawiamy.
Jestem tylko etapem w jego życiu, wiem o tym od początku. Prowadza się z rybakiem, są razem, widziałem, stąd ta obroża na szyi. Jak patrzy w morze, to wypatruje swojego rybaka. Rudy przychodzi i odchodzi, kiedy chce, uczy mnie tego. Będąc tutaj, tak daleko od tych, których kocham, i tych, których znam, tych, których lubię i nie lubię, czasami zastawiam się, na ile spotkania z ludźmi są nawykiem, a na ile odpowiedzią na realną potrzebę. I kiedy, podczas których spotkań, naprawdę wydarza się bliskość.
Rudy przychodzi i odchodzi dokładnie wtedy, kiedy ma przyjść i odejść, w końcu kto oprócz niego mógłby o tym lepiej wiedzieć.