Książki

front

Pierwsza umowa. Podstawy praktyki szamanizmu

Premiera: 13 grudnia 2023    wyd. Fundacja Szamanizmu

– Boisz się?
Odwracam wzrok od czerwonej ziemi Burkina Faso i rozglądam dookoła. Znajduję się w busie. Część osób przysypia, niektórzy wypatrują za oknem baobabów. Nikt mnie o nic nie pyta.
– Boisz się?
Zamykam oczy. Za mną wyniszczająca choroba, do tego fale lęku i odwiedziny niematerialnych istot, które wyczuwam również teraz.
– Tak – szepczę – boję się.
– Dlaczego boisz się wrócić do domu?


Istnieją tylko cztery opowieści.
Jest opowieść innych.
Jest moja opowieść.
Jest opowieść umysłu.
I jest opowieść duchów.

Podstawą praktyki szamanizmu jest Pierwsza Umowa, która utrzymuje życie i zdrowie. To praktyczny poradnik praktyki szamanizmu, z którego dowiesz się, czym jest szamanizm oraz jak samodzielnie odprawić rytuał uzdrawiający, zbudować krąg, przejść przez ciemność, a przede wszystkim stworzyć bezpieczne warunki do spotkania ze swym duchem opiekuńczym.

Pierwsza Umowa leczy. Nazywa się tak, ponieważ jest ponad wszystkie inne umowy zawierane na szamańskiej ścieżce. Pierwsza Umowa brzmi: jestem i będę (z) tym co żywe i zdrowe oraz służące temu co żywe i zdrowe.


Wizje Roślin

Wizje roślin, czyli pięćdziesiąt roślin leczniczych i jeden grzyb

wyd. Świat Książki, 2023

„Wizje Roślin zadebiutowały jako cykl artykułów w „Przekroju”. Jednak ta książka to znacznie więcej niż znane czytelniczkom i czytelnikom „Przekroju” artykuły – te zostały zresztą poprawione i ulepszone. Na potrzeby książki Robert Rient, pisarz nominowany do nagrody literackiej Nike, opisał dwadzieścia pięć zupełnie nowych roślin. Łącznie pięćdziesiąt rozdziałów, pięćdziesiąt roślin. A każdy rozdział to szczegółowy opis właściwości leczniczych roślin oraz szamańska wizja.

Są tu cebula, czosnek, dziurawiec, kawowiec, mak lekarski i konopie, popularnie zwane marihuaną, i babka zwyczajna opatrująca w dzieciństwie obtarte kolana. Jest liana duchów zwana ayahuaską, iboga narkotyczna, która potrafi przerwać uzależnienie od heroiny, i czapetka pachnąca, której świeże pąki kwiatowe suszy się, by otrzymać aromatyczne i bakteriobójcze goździki. Są drzewa, krzewy, kwiaty, zioła oraz rośliny magii i mocy. Dodatkowo wprosił się grzyb, nasza rodzima łysiczka lancetowata, ze względu na zawartość psylocybiny, lekarstwa stosowanego przy lekoopornej depresji.

Przeczytasz o wynikach badań i eksperymentach w leczeniu nowotworów, cukrzycy, chorób skóry, serca, układu pokarmowego i nerwowego oraz wielu innych dolegliwości. Do tego baśnie, autorskie legendy, zalecenia zielarek i zielarzy połączone z literaturą, mitami, niekiedy poezją. I zachwycające, ręcznie stworzone ilustracje!

Postrzeganie żywej istoty wyłącznie przez pryzmat jej składu chemicznego czy właściwości leczniczych przypomina postrzeganie człowieka wyłącznie przez pryzmat pracy, jaką wykonuje, albo koloru skóry, wzrostu czy wagi. To znaczy dostrzec fragment, ale nie rozpoznać całości. Wizje Roślin to książka, która wskazuje na całość.”

(opis ze strony wydawcy)

przeblysk_ksiazka

Przebłysk. Dookoła świata – dookoła siebie

wyd. Wielka Litera , 2018

Od podróży z plecakiem znacznie bardziej heroiczne i wymagające uważania na siebie wydaje mi się słuchanie wiadomości, chodzenie do pracy, która zabiera osiem, a z dojazdami dziesięć godzin, płacenie rachunków, życie historią ludzi z telewizora, których nigdy nie spotkałem, ale w imię których gotów jestem znienawidzić innych ludzi, którzy wybrali historię innych ludzi z telewizora, gromadzenie rzeczy i wyposażanie domu, martwienie się, ciągłe martwienie się o to, co może się wydarzyć, jak się do tego przygotować, co powinienem mieć, osiągnąć, kim być, zwłaszcza w porównaniu do tych, którzy – co wyraźnie potwierdzają ich osie czasu na Facebooku – już kimś są. Umrę, ta myśl jest tak prosta, tak oczywista, że umysł uwielbiał nad nią przeskakiwać i biec dalej, do tak zwanych ważnych spraw. Umrę, a skoro tak, może czas się zrelaksować.

„Rient postanowił znaleźć raj. Wyprowadził się z Warszawy, spakował plecak i zdecydował wyruszyć w samotną podróż do najdalszych zakątków świata, żeby zgubić siebie i ponownie odnaleźć.

Szlak prowadzi koleją transsyberyjską przez lodowatą Rosję, dalej przez upalną Tajlandię, kolorową Malezję, baśniową Nową Zelandię, tajemnicze Peru i Wyspy Wielkanocne. Jednak w poszukiwaniu siebie przeszkadza mu ciało z jego uciążliwą psychosomatyką, krępująca bliskość ludzi i podstępne pułapki zastawiane przez rozgadany umysł, który staje się jego głównym kompanem. Umysł obarczony wiedzą i doświadczeniem, trenowany przez lata w terapii, medytacji i szamańskich praktykach co chwilę podsyła podróżnikowi myśl, że traci czas, donikąd nie zmierza, niczego nie osiąga.

Poruszająca i intymna opowieść Rienta prowadzi przez intensywny lęk, sen o przebudzeniu i najgłębsze pragnienia, za które gotowi jesteśmy zapłacić każdą cenę. To również sensualna kronika egzotycznych smaków, zapachów, fotografii, wzruszeń i najważniejszego – pojednania.”

(opis ze strony wydawcy)

Trudno natrafić na dobrego podróżopisarza, bo podczas wyprawy odbywa się dwie podróże jednocześnie. Pierwsza jest przyziemna – przemierza się świat, poznaje nowe smaki, zapachy, widoki. Druga odbywa się głęboko w umyśle. Smaki, zapachy i widoki konfrontowane są z wiedzą i wyobraźnią. Jeżeli podróżopisarz nie jest wytrawnym podróżnikiem po własnym umyśle, to na kartkach zostaje po nim tylko nudna i powtarzalna przyziemność. Robert Rient w „Przebłyskach” udowadnia, że zna się na jednej i na drugiej.

Paweł Cywiński

Zabawna, poruszająca i nasączona wrażliwością opowieść o życiu. Jak pisze Gus Speth, „główne problemy ze środowiskiem to chciwość, egoizm i apatia. Aby sobie z nimi poradzić, potrzebujemy zmiany kulturowej i duchowej.” O tym właśnie jest książka Rienta. Jedzie w podróż skupiony na sobie, wraca skupiony na cyklu życia: jedności, połączeniach, ekosystemie, empatii.

Katarzyna Jagiełło

Kiedy czyjaś podróż wciąga tak bardzo, że masz poczucie realnego przeżycia, to najlepszy powód, aby przeczytać książkę i zanurzyć się w nieznanym świecie. Rient ze znaną sobie lekkością przeskalowuje go, oswaja i podrzuca czytelnikom niezwykle błyskotliwe tropy. Przeglądam się w jego przygodach, które pozwalają przekroczyć granice własnej percepcji. Ta opowieść odświeża perspektywę i odsłania to, co umyka rozpędzonej codzienności.

Mela Koteluk

Wcale go nie chciałem, przez myśl mi nie przeszedł. Znalazłem miejsce obok przewróconego drzewa, żaden turysta tędy nie chodzi, a raz na siedem godzin jakiś rybak. Rozłożyłem ręcznik, nędzny, bo z mikrofibry, ale w sam raz na podróż, lekki i pochłaniający wodę. Kładę się, absolutnie gotowy na nic, i wtedy wpada Rudy. Nieproszony, bez odrobiny szacunku, bez czy mogę. Na mnie wpada, na ręcznik, okulary, czapkę. Porywa coś zębami i ucieka. Siadam i myślę, co robić, żeby odzyskać ukradzione. Rudy wraca z torbą w zębach, porzuca ją obok ręcznika, a na mnie ponownie wskakuje. Podnoszę się z kurwą na ustach. Zasmuca to Rudego, pokornieje na moje głośne słowa, patrzy. Wytrzepuję ręcznik. Mówię do Rudego o manierach, takie tam, dobrze wszystkim znane. Rozkładam ręcznik, siadam. Rudy się śmieje, a potem rzuca na mnie. To znowu wytrzepuję. Rudy patrzy. Rozkładam, siadam i Rudy wskakuje. Tyle zrozumiałem, że nie wolno mi siadać. Na stojąco bronię rozłożonego ręcznika i tłumaczę mu, że to moje. Uśmiecha się.

Kąpać się też nie mogę, bo wystarczy, żebym wszedł do wody, to podbiega i daje sobie prawo do łapania mnie za ręce, zębami. Nie podoba mi się to wcale, poza tym boli. Rudemu podoba się wszystko – to, że mnie się nie podoba, też. A jak próbuję pływać, to zawsze Rudego mam na plecach, więc przestaję próbować, bo mi potem skóra schodzi. To nie jest normalne, żeby na bezludnej plaży nie móc się położyć w spokoju, tylko z pewną nerwicą. Rozglądam się, czy Rudy nie czai się gdzieś za palmą. A lubi się czaić, podpatrzyłem. Czekałem na niego z godzinę, zawsze przychodzi z prawej. Nie biegnie jak pies. Wchodzi między palmy i potem wyskakuje, znienacka, dobrze wie, co robi. Czasami nie ma go przez kilka godzin, czasami przez kilka godzin jest, śpi. Zresztą tylko wtedy, gdy Rudy śpi, i ja mogę się położyć.

Najwięcej patrzy w morze. Siedzi i patrzy w morze. Czasami z nim patrzę. Wykopujemy muszle albo jak obwąchuje dziury po krabach, to mu mówię, żeby nie polował na biedne stworzenia, ale tylko się uśmiecha. Czasami razem kopiemy jakąś dziurę, ot tak, bo zawsze mu się podoba, jak zaczynam w piasku kopać, i się dołącza, chociaż szybko się nudzi, bo z tego mojego kopania żaden krab nie wynika. Czasami rzucamy patykami albo gryziemy palmy. Raz musieliśmy stoczyć bitwę, którą Rudy przegrał, obraziliśmy się po tej bitwie na siebie. Rudy – bo przegrał, ja – że musiałem wygrać. Powiedziałem mu, żeby sobie poszedł, że nie chcę go dzisiaj widzieć. Więc poszedł. Usiadł dwa metry za moimi plecami i siedział, gapił się w morze. Położyłem się, nawet trochę prowokacyjnie, ale nic, nie rzucił się. Siedzi dalej niż zazwyczaj i gapi się w morze. I dobrze, mówię tak, żeby usłyszał, obraź się, skakałeś, za ręce łapałeś, można nawet powiedzieć, że gryzłeś, to musiałem cię pokonać, wcale nie chciałem. Później wyciągam aparat, próbuję go rozbawić, mówię, że w tym samym czasie musimy zrobić głupią minę – ma dla mnie tylko pogardę.

I nagle dopada nas terkotliwy dźwięk, do tego jakiś ruch między palmami, aparatu z ręki nie wypuszczam, ale boimy się przez chwilę razem.

To tylko czapla. Z tego wszystkiego Rudemu przechodzi, mówi, że powie mi coś na ucho, żebym się zbliżył

Zbliżam się zatem. A on liże mnie po mordzie, bo wie, że tego nie znoszę.

Pewnego razu idę na plażę i myślę sobie, żeby Rudego nie było – będę miał spokój, ręcznik bez odbitych łap, bez piasku, czas bez szamotaniny, popływam sobie bez pazurów na plecach. I nie ma Rudego, i smutno jest. Ale później wyskakuje spomiędzy drzew, bo nie mógł przyjść normalnie, plażą, żebym go widział. Wyskakuje i wita się nosem, zawsze nosem. Jakby od niechcenia, leniwie, przyciska mokry nos do nogi i już. Idzie kilka kroków w lewo, pogapi się w morze, posiedzi w wodzie, wraca, żeby się na mnie wytrzepać. Głaskania nie lubi, nie bardzo rozumie i traktuje jako wstęp do zabawy, w której i on będzie stroną aktywną, czyli że będzie mnie gryzł po rękach, więc głaskania nie uprawiamy.

Jestem tylko etapem w jego życiu, wiem o tym od początku. Prowadza się z rybakiem, są razem, widziałem, stąd ta obroża na szyi. Jak patrzy w morze, to wypatruje swojego rybaka. Rudy przychodzi i odchodzi, kiedy chce, uczy mnie tego. Będąc tutaj, tak daleko od tych, których kocham, i tych, których znam, tych, których lubię i nie lubię, czasami zastawiam się, na ile spotkania z ludźmi są nawykiem, a na ile odpowiedzią na realną potrzebę. I kiedy, podczas których spotkań, naprawdę wydarza się bliskość.

Rudy przychodzi i odchodzi dokładnie wtedy, kiedy ma przyjść i odejść, w końcu kto oprócz niego mógłby o tym lepiej wiedzieć.

duchy_ksiazka

Duchy Jeremiego

nominowane do nagrody literackiej NIKE, wyd. Wielka Litera , 2017

„To przejmująca narracja dwunastolatka, konfrontującego się z chorobą mamy i własnymi demonami. Nie było w polskiej prozie powieści, która mierząc się z tematem rodzinnych upiorów, wybrzmiewa głosem tak świeżym i przejmującym. „Duchy Jeremiego” to portret rodziny uwikłanej w historię Zagłady, ale przede wszystkim kameralna, intymna opowieść o nadwrażliwym chłopcu, doświadczającym jednego z najtrudniejszych momentów w życiu każdego człowieka – odchodzenia mamy. Literatura dowodząca pisarskiej dojrzałości i wrażliwości. Napisana niepokojącą, naiwną frazą, nad którą autor ma pełną kontrolę.

Powieść o duchach, które nie pozwalają zasnąć. O tym, że przeszłość jest zamieszkana i ma moc przywoływania zmarłych. O spotkaniu z przodkami i życiu, z którego znika pamięć oraz przyszłość. Pozbawiona fałszywych tonów, bolesna i zatrzymująca na długo historia, którą Robert Rient dowodzi, że jest jednym z najodważniejszych i najciekawszych pisarzy młodego pokolenia.”

(opis ze strony wydawcy)

Rient dorobił się swojego stylu, języka i pewnie czytelników, których będzie coraz więcej, ma szwung, ma pióro.

prof. Marek Bieńczyk

Kiedy jako mocno już dojrzali ludzie, uświadamiamy sobie, że głęboko pod warstwami doświadczeń, niezmiennie mieszka w nas dziecko, które rozpaczliwie domaga się uwagi – ignorowanie go staje się niemożliwe. „Duchy Jeremiego” sprawiły, że chciałabym Roberta Rienta prosić, by odpytał dziecko we mnie, z jego potrzeb i marzeń, by mogło wreszcie dorosnąć i żyć szczęśliwie.

Katarzyna Nosowska

Rient jest czuły, uważny i błyskotliwy. Nie popada w patos ani sentymentalizm. Tak powinno się teraz pisać o ważnych sprawach. Świetne!

 Juliusz Kurkiewicz

Rozglądałem się za duchami, ale nigdzie ich nie było. Znałem tę drogę, tego mężczyznę, który szedł przede mną i splunął właśnie pod nogi. Znałem to miejsce. Gdybym widział je po raz ostatni, czy musiałbym się żegnać w każdej chwili, czy nie musiałbym może robić nic.

– Jeremi! – krzyknął dziadek, bo zostałem daleko za nim.

Przyśpieszyłem.

Trisza, Tasza i Tusza tylko na chwilę podniosły głowy, a potem zaczęły żuć to swoje siano. I był w tym wielki spokój, patrzeć na krowy, na dziadka. W środku wiedziałem, że już nic nie muszę. Coś w życiu musiało być pewnego, do czego mógłbym przylgnąć, jakiś plan. Myśli mnie widziały, jak umieram. Odprowadziliśmy krowy na pole i wracaliśmy obok siebie.

– Co tam? – zagadał niespodziewanie dziadek, co nie było do niego podobne.
– Dobrze.
– Nie dobrze – odpowiedział.

Ramiona uniosłem, bo nie wiedziałem, co mu powiedzieć, i szliśmy dalej, tylko że szło mi się coraz trudniej, z tym jego milczeniem, które było jak pytanie. Nie robił tego specjalnie, wiem to, ale czułem coraz większą potrzebę, żeby mu wszystko wyjaśnić, tylko że my nigdy nie rozmawialiśmy.

Nie wiedziałem, jak się mówi z mężczyzną o takich rzeczach, on zresztą też nie wiedział. W tym milczeniu między nami, w tym trzymaniu się obok siebie, pomimo tego, że zazwyczaj mieliśmy różne tempo, w tym, że szedłem poboczem, a on środkiem drogi, chociaż zawsze szedł drugim poboczem, było w tym wszystkim coś o miłości. Czułem to, on też musiał to czuć. Wiedziałem, że wystarczyłoby, żebyśmy na siebie popatrzyli, nie w przelocie, tak jak się sprawdza, kto wszedł do pokoju, ale dłużej, jakieś trzy sekundy prosto w oczy, wtedy się wie wszystko, a nawet jeśli nie wszystko, to jest w tym patrzeniu tyle pytań, że nie można nic nie mówić i nie zwariować. Nawet w głowie widziałem, jak staje przede mną, trzyma mnie za ramiona, patrzy w oczy i po chwili już wszystko wie, a co jeszcze lepsze, znajduje rozwiązanie, a ja mogę iść spać, wiedząc, że ktoś wie lepiej.

Popatrz mi w oczy, no, dalej, mówiłem do niego w głowie, tak jak się mówi do duchów. Jeśli popatrzysz, zanim dojdziemy do domu, zanim wejdziemy do kuchni robić śniadanie, to wszystko będzie dobrze. Wołałem go w głowie, żeby zobaczył, jak mi szybko śmierć po niej skacze. Ale nic takiego się nie stało, bo my z dziadkiem patrzyliśmy raczej na siebie, tak żeby zobaczyć, co ten drugi robi, a nie jak mu jest.

Gdy weszliśmy do kuchni, to już mogliśmy odsunąć się od siebie, wyciągnąć chleb z chlebaka, ser z lodówki, talerze i dwa noże, wstawić wodę na kawę i herbatę, nalać mleka, cukru dosypać, bo się skończył, i czy będę jadł z dżemem, zapytał dziadek, bo on będzie, no to ja też. I zapytałem go jeszcze, czy mu posmarować chleb masłem, ale pokręcił tylko głową, chociaż wiedziałem dobrze, że mogłem po prostu mu posmarować, ale wtedy on musiałby dla mnie coś zrobić, a herbata i wszystko inne już stały na stole, nic nie było do zrobienia, więc dlatego zapytałem, żeby wiedział, że mogę, że jeśli chce, to mogę posmarować mu ten chleb, chociaż nigdy wcześniej nie smarowałem. A może to lepiej, że idąc drogą, nie popatrzyliśmy na siebie, tak samo jak teraz przy stole, może lepiej, że było śniadanie do zrobienia, w tych wszystkich ruchach zniknęło pragnienie i spokojnie się zrobiło, spokojnie i smutno, jak nigdy.

swiadek_ksiazka

Świadek / Witness

wyd. Dowody na Istnienie, 2015
wyd. Outpost19 San Francisco, 2016

To opowieść non-fiction o ucieczce ze szczególnego więzienia – więzienia dla mózgu.

Łukasz, urodzony w rodzinie świadków Jehowy, opowiada o podwójnym wykluczeniu: najpierw o społecznym wykluczeniu chłopca z „kociej wiary” w Polsce lat dziewięćdziesiątych. Potem – z własnej grupy wyznaniowej i rodziny. Eksperymenty z ciałem, literatura, przyjaźń, seks – sprawiają, że w oczach innych świadków, a przede wszystkim we własnych, staje się trędowatym. Takiemu nie podaje się ręki.

Książka przybliża hermetyczną wspólnotę świadków Jehowy. Jest jednocześnie przewodnikiem po ich prawdach, które główny bohater Łukasz powoli odrzuca.”

(opis ze strony wydawcy)

Potraktować siebie jak bohatera reportażu, a ze swojego intymnego życia stworzyć fabułę non-fiction – to duża odwaga. Bo Świadek to rzadka rzecz – autoreportaż. Robert Rient napisał książkę, jakiej potrzebuje sporo z nas, czytelników – książkę o zamianie jednego życia na inne. Jak porzucić rodzinę, własne środowisko, wpajane w dzieciństwie wartości – i nie oszaleć? Bohater/autor to wie, ale zapłacił za swoją decyzję wysoką cenę. Jednak okazuje się, że życia da się wymienić! i dlatego przeczytałem Świadka bardzo zachłannie.

Mariusz Szczygieł

Robi z bohaterem to, co rasowy reporter – w taki sposób opisuje jego los, by poruszyć w nas najgłębsze pokłady emocji.

Anna Godzińska

To opowieść o typowym zadaniu współczesności – jak stworzyć samego siebie, własną tożsamość, wbrew temu, w co nam wierzyć kazano, co jest częścią rozmaitych, odgórnie narzucanych ideologii? W jakimś stopniu wszyscy się z tym mierzymy, ale bohater Świadka ma z pewnych powodów trudniej. Nie tylko musi stworzyć własne „ja”, ale i ma do dyspozycji specyficzne komponenty: jedne z nich próbuje przyjąć, drugie odrzucić. Opowieść o życiu wśród Świadków Jehowy, za którymi niesie się w Polsce swąd „kociej wiary”, w połączeniu z problemami związanymi z orientacją seksualną tworzy mocną mieszankę. Można by nawet podejrzewać autora o tanią sensację – to jednak nie jest taka książka. Robertowi Rientowi udaje się zachować szczerość i autentyzm, a na podziw zasługuje przede wszystkim odwaga.

 Patrycja Pustkowiak

Ostatecznie to, kim jestem dla ciebie, nie jest tym, kim jestem.

Nakład wyczerpany

Chodziło o miłość

Chodziło o miłość

wyd. Sonia Draga , 2013

„Arek jest dziennikarzem, sterroryzowanym przez swoją kotkę rozwodnikiem, korzystającym raz w tygodniu z terapii. Justa uwielbia długie koszule, seks i niespodzianki, czasami mieszka w szpitalu psychiatrycznym. Znajdują fragmenty siebie w przyjaźni, czułości, chorobie, cały czas zmierzając w kierunku miłości albo tego, czym chcieliby, by ona była. Opowieść wywołuje łzy, zarówno z powodu wzruszenia, jak i sporej dawki humoru. Literatura środka w mistrzowskim stylu.”

(opis ze strony wydawcy)

Czyta się z zainteresowaniem, choć bagaż obciążeń psychicznych bohaterów na granicy mojej przyswajalności. To wciągająca lektura!

 Tomasz Raczek

Nakład wyczerpany