W więzieniu
Miałem mniej niż trzy lata, gdy dotarło do mnie, że żyję w więzieniu. Postanowiłem zrobić wszystko, by to więzienie porzucić. Przez lata byłem przekonany, że więzieniem są zewnętrzne warunki, dom rodzinny, religia, relacje, pieniądze, ludzie. Opuściłem dom rodzinny i religię, zmieniałem pracę za pracą, aż znalazłem właściwą, szukałem ludzi, którzy są mi bliscy. Poczułem, że dostałem większą celę, znacznie przestronniejszą, nie zatłoczoną obcymi ale znajomymi. Jednak poczucie bycia w więzieniu nie znikało. Wtedy dotarło do mnie, że więzieniem jest moje wnętrze, płeć, emocje, nawyki, uwarunkowania, brak spokoju, harmonii. Przez lata zajmowałem się w różnych terapiach i szkoleniach traumami przeszłości i planowaniem przyszłości. W mojej celi zrobiło się jeszcze przestronniej, wyrzuciłem zbędne graty, dostałem nowy materac do spania, a nawet umyłem okno, przez które wpadało więcej światła. Jednak tęsknota za wolnością, za prawdziwym i ostatecznym spełnieniem nie znikała. Wtedy zająłem się tak zwaną duchowością. Medytowałem setki godzin, katowałem ciało i trzymałem je w bezruchu, jeździłem do nauczycieli non-dualizmu, do joginów obiecujących samadhi, do klasztorów buddyjskich i szamańskich uzdrowicieli. Przeżywałem stany podniosłe, wypełnione łaską i miłością. Kolejne praktyki nauczyły mnie spokoju, żegnania się ze złością,pomogły znaleźć pracę, o której zawsze marzyłem, rozprawić się z mitami miłości tak zwanej romantycznej. A czasami, w głębokiej medytacji, gdy znikały myśli, znikało również poczucie bycia w więzieniu. Jednak później wracała rzeczywistość i dogłębne poczucia tkwienia w więzieniu, a z nim pustka, głód, pragnienie zjednoczenia, bliskości, spełnienia, którego nie karmiło uznanie, sukcesy, podróże. Każda praktyka okazywała się niewystarczająca, chociaż każda kolejna sprawiała wrażenie lepszej od poprzedniej, głębszej, intensywniejszej, doskonalszej. Aż do chwili, gdy z całą jaskrawością dotarło do mnie, że nigdy żadnego więzienia nie było, poczucie braku było wyłącznie snem.

Pomylone drogi
Wszystko na co czekałem, o co się modliłem, czego wypatrywałem było na wyciągnięcie ręki, co ważniejsze, to wszystko jest na wyciągnięcie ręki, chociaż oczywiście nie mam na myśli czegokolwiek możliwego do uchwycenia. To czego pragniesz jest tutaj, dokładnie teraz, albo inaczej: tylko teraz. I nie chodzi o postawienie przed umysłem niemożliwego do wykonania zadania – by żył w „tu i teraz”. Cóż w ogóle znaczy ten rozmyty psychologią zwrot? Tak naprawdę nie ma przecież innej opcji, zawsze jestem w teraz i dopiero w tej rzeczywistości pojawiają się różne myśli, pragnienia, emocje, plany, lęki, frustracje, które mają moc zasłaniania rzeczywistości. Również w tej rzeczywistości pojawia się poszukiwacz i jego sen o spełnieniu, wolności, miłości, boskości, sen o oświeceniu, przebudzeniu, pojawia się głód, poczucie pustki, oddzielenia. Wraz z tymi odczuciami przychodzi pragnienie znalezienia drogi. Tych jest wiele, tak jak wielu jest guru i nauczycieli, mistrzów, którzy czasami zamiast wskazywać na cel, opowiadają o drodze, nawet jeśli nie jedynej – to do celu prowadzącej.

Nie ma żadnych dróg.

Nie ma również własnej drogi, którą można by odkryć, by nią podążać. Droga to odcinek od jednego do drugiego punktu, to opowieść o dystansie do przebycia. Wiara w drogę, doskonałą, albo własną, którą wystarczy tylko odkryć słuchając mistrza, Boga czy intuicji – wzmacnia jedynie poczucie oddzielania, wzmacnia sen.

Nie istnieje żaden port, do którego można dotrzeć, żaden punkt – owszem istnieje idea oświecenia, zapraszająca poszukiwacza do wielu praktyk, czasami masochistycznych, czasami takich, o których można powiedzieć: mistyczne, boskie, kojące, wypełnione światłem, wzruszeniem, miłością. To tylko część snu o oświeceniu, poszukiwaczu i drodze.

Ostatnie miesiące wstawałem o 4:30 by medytować Kriya Jogę z tym poczuciem, że po latach poszukiwań znalazłem praktykę doskonałą, wymodloną, wyczekiwaną całe życie. Zachęcałem Was zresztą do niej w ostatnim wpisie (zapomnijcie). Czułem, że pasuje do mnie jak marynarka od krawca. Po latach fanatyzmu w religii świadków Jehowy, latach praktykowania ateizmu, tak zwanego doskonalenia poprzez psychologię i szeregu własnych terapii, a w końcu praktykowaniu Vipassany, Ayahuaski i innych technik uzdrawiania, i technik duchowych – okazało się, że są one jednym i tym samym snem. To droga donikąd. Na tej ścieżce tylko obserwuj oddech, na tej wypij smolistą substancję z drzewa, na tej ustaw swoją rodzinę, na tej kłaniaj się i dotykaj stóp guru, na tej mantruj, służ innym, na tej wybacz, a na tej wstrzymuj oddech –  to wszystko wyłącznie duchowa rozrywka. Ekscytująca, męcząca, czasami masochistyczna, czasami sprawiające wrażenie bliskości z prawdą, Bogiem, miłością, ale ostatecznie prowadząca jedynie do utrwalania snu.

Pozorne nic
Przy wszystkich duchowych praktykach kluczowa jest wiara (będąca energią, zasileniem, czy też napędem) która może zaprowadzić poszukiwacza w niezwykłe rejony, świat wizji, obrazów i przeżyć sprawiających wrażenie spoza tego życia. Nic złego w praktykowaniu, taniec życia trwa cały czas, a w nim jest doskonałe miejsce dla każdego poszukiwacza. Forsowanie umysłu setkami godzin medytacji, przebywanie w stanie bezdechu, bezruchu, w stanie bez myśli, rozmawianie z drzewami i zwierzętami, wizje i prorocze sny – to wszystko może się wydarzyć na duchowych ścieżkach. Czasami sprawia to przyjemność poszukiwaczowi, czasami sprawia cierpienie, ale zawsze jest częścią snu, iluzji. Są również nauczyciele, którzy sprawiają wrażenie jakby nie kroczyli po żadnej ścieżce, ale jeśli uważnie ich słuchać okaże się, że i oni mają jakiś przekaz, np.: zatrzymaj się, nic nie rób, albo przestań robić to co właśnie robisz, wyjdź poza umysł, bądź uważny. To tylko pozorne nic. Zatrzymać się, nie robić nic – to przecież forma zadania. Instrukcje, sprawiające wrażenie nieinwazyjnych, działają na subtelnym poziomie i podtrzymują wiarę w poszukiwacza, że ma jakąkolwiek wolę, że ma siłę, możliwość samemu się przebudzić. Poszukiwacz chce szukać i będzie szukał. Nie jest możliwe opuścić iluzję używając narzędzi iluzję podtrzymującą.

Bełkotliwie wezwanie do życia „tu i teraz” ma wiele odmian, typu: bądź sobą. Mówić do siebie „bądź sobą” to jak stanąć przed drzewem i powtarzać do niego: bądź drzewem. No dalej, bądź drzewem, drogie drzewo – bądź drzewem. Zawsze jesteś sobą, zawsze. Nie ma innej opcji. Jesteś skończona, skończony. To dobra wiadomość. Nic nie zostało zgubione, nigdy. Niczego Ci nie brakuje. A jeśli czujesz, że tak nie jest, jeśli cierpisz, albo szukasz to znaczy, że śpisz. Ale to również nic złego – sen jest przecież ekscytujący. To trochę jak gra, w którą tak bardzo udało się uwierzyć, zaangażować, że na chwilę zniknęło poczucie czasu, ciała, realności. Życie bywa taką grą. To absolutnie wciągająca gra, w której posiadanie celu życia jest jedną z większych atrakcji, a zarazem jedną z większych iluzji. Pomimo tego samo granie w ową grę jest fascynujące, właśnie boskie, przypomina najdoskonalszy taniec, w której muzyka, ruch, parkiet i ciało stają się jednym.

A jeśli już wierzysz w siebie, innymi słowy: jeśli śnisz – możesz zrobić całkiem sporo by ustalić o czym to ma być sen. Możesz rozpisywać role dla siebie, a czasami nawet innych, możesz tworzyć scenografię, wypełniać sen cierpieniem i przeżywaniem szczęścia, możesz wylądować na bruku lub w pałacu, osiągnąć sławę lub dno, chodzić po subtelnych poziomach zatracenia i masochizmu. I chociaż scenariusz często sprawia wrażenie napisanego gdzieś w okresie wczesnego dzieciństwa – na pewno znajdziesz narzędzia by go przepisać na nowo. Oczywiście o ile interesuje Cię sen.

Nieistniejące ja
Sen dobiegł końca, czy też przestał się śnić. A wraz z nim zapadł się, umarł, odszedł czy może przebudził się poszukiwacz (żadne z tych słów nie oddaje tak naprawdę   t e g o       c o   j e s t).

Stało się wtedy jasne, że wraz ze snem śniona była tożsamość. Nie ma żadnego „ja”, nie ma „mnie”. I nigdy nie było. Wraz z końcem snu przyszła również oczywistość tego co jest i zawsze tutaj było, wyczekiwane, poszukiwane, tak absurdalnie bliskie i stale obecne, że przez to łatwe do przeoczenia. Nie możesz zrobić nic, ale też nie musisz robić nic, bo to czego szukasz jest tutaj. I chociaż chciałbym umieć napisać o tym bardziej wprost – nie jest to możliwe. To co zawsze obecne znajduje się poza zrozumieniem i poza słowami.

T o   c o    j e s t
Gdy piszę „to co jest” mam na myśli to o czym można powiedzieć używając słów: poczucie spełnienia, jedność, przebudzenie, oświecenie, spokój, Bóg. Jednak zwroty te mają olbrzymią moc zakłamywania rzeczywistości. Wskazują na ideę, którą poszukiwacz lepi z własnych projekcji, często nieuświadomionych oczekiwań, marzeń, urojeń oscylujących od stanu mającego uwolnić od cierpienia do bycia doskonałą ludzką istotą. Powyższe zwroty wskazują więc na nieistniejącą, ale upragnioną przyszłość rozbudzając nadzieję, że już za chwilę, niebawem, na kolejnej terapii, w kolejnym związku, po kolejnym odosobnieniu, w trakcie kolejnej medytacji pojawi się spełnienie.

Iluzja nadziei
Nie ma nadziei. Ta tożsama jest z czekaniem, a czekanie – zależnie od swojego natężenia – albo oznacza cierpienie, albo zabiera nas z teraźniejszości. Tak jak „oświecenie” i „Bóg” – „nadzieja” jest tylko słowem. Natomiast doświadczanie nadziei należy do snu poszukiwacza. Jednak stan bez nadziei nie jest stanem beznadziejnym, przeciwnie, to moment absolutnej wolności, relaksu i odpuszczenia każdej, najmniejszej wiary, to pozwolenie, by rzeczy działy się.

Nie ma żadnych kropek do połączenia, żadnej karmy do przepracowania, grzechu do odkupienia, nie ma nikogo do zbawienia. Jest to co jest, a w tym jest to wszystko czego szukasz. T o   c o   j e s t  nie jest możliwe do opisania, a każdy kto wskazuje drogę, doskonałą praktykę, czy technikę zbawienia z pewnością śni swój sen – możliwe, że to piękny sen, pełen współczucia, miłości i wdzięczności, taki, który na długie tygodnie, a czasami lata będzie sycił poszukiwacza. Jeśli jednak poszukiwacz uczciwie wypatruje przebudzenia i uczciwie wpatruje się w to co jest, dostrzeże, że powraca głód, a wraz z nim poczucie oddzielenia, pustka – za każdym razem zawarta jest w tych odczuciach informacja o tym, że śpię, śnię swój sen, być może najbardziej miłosny sen o najlepszej z możliwych dróg, być może sen pełen bólu o cierpieniu, trudnej przeszłości i nieosiągalnej przyszłości. Spełnienie nie jest dostępne w wypracowanej przyszłości, ono należy do teraz.

Wszystko czego szukasz jest tutaj cały czas. Nie musisz w tym celu brać głębokiego oddechu, zamilknąć, zatrzymać się, być inicjowanym w tajemniczych praktykach, jechać do himalajskich mistrzów, iść do kościoła czy na kurs medytacji, nie musisz katować swojego ciała rytuałami, odosobnieniami, wywarami ze świętych roślin. W niewyraźny i niepełny sposób można podjąć próbę opisania tego  c o   j e s t  używając słów: lekkość, brak przywiązania, brak zadań i konieczności robienia czegokolwiek, spokój, spełnienie, relaks, zadziwienie, obecność, świadomość, zwyczajność, boskość, przyzwolenie – ale to tylko wykrzywiony percepcją drogowskaz.

Rób wszystko czego chcesz, wszystko co musisz, zresztą jeśli śnisz sen o przebudzeniu, jeśli jesteś wyznawcą, jeśli wierzysz, zrobisz wszystko co musisz, nie ma innej opcji. Do czasu gdy stanie się oczywiste, że nosisz w sobie spory pakunek, być może nazywa się on „Bóg”, albo „spełnienie”, albo „miłość”, albo „oświecenie”. W pakunku tym zawarte są wszystkie przekonania, które masz na temat zbawienia, oświecenia, czy spełnienia, miłości, szczęścia, braku cierpienia. Znajduje się tam cała wiara i nadzieja, również ta, która była wyparta, ukryta. Znajdują się tam w końcu wszystkie strachy i lęki, skumulowane pragnienia. Gdy przyjdzie czas okaże się, że pakunek ten można rozpakować, dostrzec czym i przez kogo został wypełniony, a następnie odłożyć jako zbędny i nikomu do niczego niepotrzebny.

Wszystko czego poszukujesz jest tutaj i jest obok Ciebie, teraz.

Więcej i być może precyzyjniej w filmie, który możesz zobaczyć klikając tutaj.