Przeprowadzałem się siedemnaście razy, i to z pewnością nie koniec. Pracę zmieniałem jeszcze częściej, najkrócej wytrzymałem siedem dni, najdłużej siedem lat, chociaż w tej sytuacji to akurat już ze mną nie wytrzymali. Jednak prawie zawsze to ja odchodziłem. Na początku pracowałem jako jedyny dziennikarz w lokalnym tygodniku Szklarskiej Poręby, którego nakład wynosił około szaleńczych trzystu egzemplarzy, potem byłem kelnerem, sprzątałem biura, myłem okna, pracowałem jako barman, lektor, doradca zawodowy osób niepełnosprawnych intelektualnie, prezenter radiowy, wykładowca, redaktor, trener treningów interpersonalnych, sekretarz redakcji i jeszcze kilka innych. Zdobyłem tytuł magistra pedagogiki, chociaż zabrakło mi jednego roku by mieć drugi z resocjalizacji, odszedłem, studiowałem również przez chwilę geografię, przez dwa lata byłem w szkole psychoterapeutycznej. Wiele innych kursów i szkół skończyłem, część nigdy. Chwalę się, teraz tak o tym myślę, chociaż przez długi czas byłem przekonany, że to moja słabość, że jestem niekonsekwentny, bo nie potrafię skończyć tego co zaczynam. Zresztą wiele osób z mojego otoczenia, w tym nauczyciele i mądre głowy z gazet, i telewizora wspierało takie myślenie. Otóż to nie tak, potrafię skończyć to co zaczynam, czasami mi się po prostu nie chce. I nic w tym złego.

Od samego początku szkoły przechodzimy ostry trening konsekwencji, którą wpaja się nam jako wartość i to wartość nadrzędną nad samodzielnością czy wolnością. A akcenty powinny być przesunięte tak by swoisty reżim ustępował miejsca kreatywności, która byłaby połączona z ponoszeniem konsekwencji za swoje decyzje. Do tego zamiast kary za błędy powinna istnieć ich szczegółowa i nieśpieszna analiza. A jest zupełnie odwrotnie, nagradzany jest kto pierwszy podniesie rękę, kto odda pracę w terminie, kto wypełni polecenie, ten kto będzie wiedział ale niekoniecznie rozumiał. A to wymaga odrzucenia intuicji na rzecz coraz szybciej zmieniających się i upadających autorytetów. „Nie wiem” to idealny moment by zaczynać, by zachować w sobie ciekawość i nienasycenie, takie które drżąc cały czas w środku popycha do coraz odważniejszych odkryć. I nie chodzi mi tylko o egzystencjalne pytanie kim jestem, na które wciąż nie mam odpowiedzi, ale bardziej prozaiczne, z którym mierzy się wielu moich bliskich i znajomych: co chcę robić? Co tak naprawdę sprawia mi największą frajdę, co to by mogło być bym nie czuł się zgnieciony misją jakiejś korporacji i mógł dodatkowo robiąc co kocham zarabiać pieniądze. Kilkanaście lat odmierzanych dzwonkiem, dziennikiem i ocenami nie za pomysły i poszukiwanie ale recytowanie i powielanie skutecznie zasypuje tkwiącą w każdym z nas odpowiedź. Proces dochodzenia do siebie bywa długi, utrudniony lękiem stworzonym przez myśli, w które uwierzyliśmy. Jeśli pozwolę sobie odejść, zrezygnować, porzucić coś w połowie spotka mnie kara, stracę poczucie bezpieczeństwa. Świat ma wiele określeń dla takich ludzi, mówi się, że mają słomiany zapał, że są niepoważni, i jeszcze, że ziarnko do ziarnka. Z pewnością i ta droga czasami się sprawdza i opłaca. Tylko nigdy specjalnie nie pociągało mnie przywiązanie do jednego miejsca, zależności od kogoś kto zamiast mnie będzie o mnie wiedział więcej i lepiej.
Lubię słowa Johna Updike: „nikt nie może nigdzie dojść jeśli skądś nie odszedł”. Od dawna korzystam z prostej recepty: odchodzić z miejsc i od ludzi, wśród których źle się czuję. Początki były trudne, podszyte niepewnością i lękiem. Zawsze był ten głos w głowie, który krzyczał uważaj, zastanów się, lepsze bywa wrogiem dobrego. Ale gdy oglądam się za siebie widzę, że taka droga się opłaca. Lubię sprawdzać siebie w nowym miejscu, wśród nowych ludzi, w nowej pracy, zadaniu, wyzwaniu. I jeśli dam sobie chwilę czasu, potraktuję siebie uczciwie i z szacunkiem to moje ciało, moje emocje mają dla mnie odpowiedź. Mówią mi czy miejsce, w którym jestem jest dobre czy złe. W pierwszym wypadku chce mi się wstawać do nowego dnia, rozmawiać, nie potrzebuję większej motywacji poza wewnętrznym pragnieniem, chociaż pieniądze, a bardziej to co mogę za nie mieć, również czynią cuda. Jeśli jest odwrotnie czasami boli mnie głowa, ludzie irytują, ogarnia mnie niechęć, coraz większa apatia i rutyna, otaczające mnie zadania i ludzi zaczynam traktować mechanicznie. Czasami nie jest to takie oczywiste. Uwielbiam pisać, cały ten proces związany z wymyślaniem tematu albo bohatera, później moje ego przyjemnie puchnie gdy czytam gdzieś swoje nazwisko, a czytelnicy piszą pochwalne komentarze. Ale cała część pośrodku, żmudny proces tkwienia nad pustą kartką, samotność, niepewność, w którym iść kierunku bywają nużące, wymagają konsekwencji. I to jest mój wybór, znieść owe niewygody w imię wolności, którą daje mi taka praca. Nie chcę w tym tekście napisać by zachowywać się jak szaleniec, który przy najmniejszym emocjonalnym tąpnięciu, chwilowym lub nawet kilkudniowym złym samopoczuciu odchodzi z pracy, porzuca ludzi i znane miejsce w imię niepewnego, być może lepszego. Jestem jednak przekonany, że intuicja i emocje bywają lepszym drogowskazem od myśli, teoretycznych paradygmatów i stania w ustalonym przez zwierzchników szeregu. Takie buszowanie po różnych światach pozwala sprawdzić siebie, zrozumieć co lubię, gdzie są moje granice, a to daje wiedzę na temat tego jak inaczej można pracować, żyć, traktować szefa, pracowników, siebie.

Nie musi się coś skończyć by coś nowego się zaczęło, ten proces zazwyczaj nie jest uchwytny. Po przejściu wielu różnorodnych dróg, znalazłem tę, która daje mi poczucie spełnienia, wolności i umożliwia przetrwanie. Przede wszystkim piszę, a czasami prowadzę treningi interpersonalne i inne  szkolenia. Jest miejsce na spotkanie z ludźmi i samotność, podróże i rozwój. Wmówiono nam, że cnotą jest konsekwencja. Z pewnością może nią być jeśli jest to konsekwencja w podążaniu drogą do znalezienia siebie, drogowskazu tkwiącego wewnątrz, odkrycia miejsca, które wszędzie można ze sobą zabrać. Sens w kończeniu wszystkiego co się zaczyna jest proporcjonalny do sensu przerywania wszystkiego co się zaczyna.

Artykuł został opublikowany w magazynie Sens, „Pochwała niekonsekwencji” , luty 2014, Robert Rient