Nie cierpi z powodu samotności. Zazwyczaj aktywnie jej szuka, bo w przypadku tego czym się zajmuje jest ona nie tylko nieunikniona, ale również niezbędna. „Czasem jednak poczucie osamotnienia – jak kwas wylewający się z butelki – może mimowolnie wyżreć ludzkie serce i w końcu je rozpuścić. Jest zatem mieczem obosiecznym”[1]. Samotność chroni go, osamotnienie zaś wyżera od środka, właśnie dlatego narzucił sobie dyscyplinę, która pomaga mu utrzymać ciało i umysł w nieustannym ruchu. To leczy osamotnienie, nadaje mu perspektywę. „Nie jest to akt woli, ale instynktowna reakcja”. Czy przebiegliście kiedyś jednego dnia sto kilometrów? Haruki Murakami przebiegł, w dodatku pisze książki, które sprzedały się już w kilkudziesięciu krajach, w milionach egzemplarzy. A do tego potrzebna jest dyscyplina. Jeden dzień w tygodniu odpoczywa, przez pozostałe sześć biega, codziennie 10 kilometrów, 240 kilometrów miesięcznie. Wstaje przed piątą rano, wraz ze słońcem i kładzie się spać przed dziesiątą wieczorem, gdy robi się ciemno. Biega, potem w pełnej koncentracji pisze, następnie pracuje poza domem załatwiając sprawy wymagające coraz mniejszego skupienia. Pod koniec dnia słucha muzyki, czyta, nie pracuje, odpoczywa i stara się nic nie robić. Ten model stosuje wraz ze swoją żoną od ponad trzydziestu lat. Nigdy nie dbał o to czy pokona innych, lub o to czy inni pokonają jego. Rywalizacja nie była motywacją. Najważniejsze było czy zdoła osiągnąć wyznaczone cele. Dla maratończyka kluczowe jest pokonanie maratonu, a nie miejsce na mecie. Na początku prowadził klub jazzowy nieopodal Tokio. Małe miejsce z fortepianem, i wciśniętym w rogu kwintetem. Za dnia kawa, wieczorem otwierał bar, w weekendy odbywały się koncerty. Wielu przewidywało, że bar nie zarobi na siebie. Haruki postrzega siebie bardziej jak konia pociągowego niż wyścigowego dlatego doszedł do wniosku, że porażka nie wchodzi w grę. Prowadzeniu klubu poświęcił się całkowicie, pracując od rana do nocy. W końcu zbliżając się do trzydziestki mógł sobie pozwolić na zatrudnienie ludzi do pomocy. 1 kwietnia 1978 roku leżał na trawie za parkanem pola zewnętrznego stadionu Jingu, pił piwo i przyglądał się grze. Gdy kij uderzył piłkę, a po całym stadionie rozległo się echo, spadła na niego myśl „powinieneś napisać powieść”. Na każdego z nas czasami spada owo natchnienie, wizja, pomysł. Jakiegokolwiek słowa użyjemy potrafimy ten moment rozpoznać, towarzyszy mu palące wręcz pragnienie, poczucie, że to właśnie byłaby droga zgodna ze mną, z prawdziwym mną. Niewielu jednak potrafi owo natchnienie usłyszeć, a później oddać mu się całym sobą. „Coś spadło wówczas z przestworzy i cokolwiek to było, przyjąłem ten dar” – napisał. Jesienią skończył książkę, wiosną następnego roku odebrał telefon z wydawnictwa. Debiutował, zaczął biegać i rzucił palenie. Pierwszy maraton przebiegł w 1983 roku, pierwszy ultramaroton w 1996 roku, wystartował również w kilku triatlonach. Gdy zdecydował o zamknięciu klubu i oddaniu się pisaniu, ponownie usłyszał od otaczających go ludzi, żeby sprawę przemyślał, że nie powiedzie mu się jako zawodowemu pisarzowi, żeby zostawił sobie bezpieczne źródło finansowe. „Z punktu widzenia świata miało to wielki sens (…). Ale nie mogłem się zastosować do ich rad. Jestem osobą, która musi poświęcić się całkowicie temu co robi”. Zarówno prowadzenie klubu, bieganie i pisanie książek stało się dla niego zajęciem przynoszącym nie tylko satysfakcję ale również gratyfikację finansową. Uczynienie własnej filozofii i stanowiska jak najbardziej przejrzystymi i cierpliwe realizowanie ich bez względu na wszystko – to klucz do jego tajemnicy.

Samotność nigdy nie jest osamotniona

Pisanie i bieganie to samotne zajęcia, ukończenie powieści oraz maratonu wymaga tej samej dyscypliny. Pierwszą jej składową jest umiejętność oddzielenia samotności od osamotnienia, zrozumienia różnicy pomiędzy tą pierwszą, która chroni, i tym drugim stanem, który „wyżera” i rozpuszcza serce. Samotność koreluje z wolnością, przynosi spokój i ukojenie, wytchnienie od przymusu, ale przede wszystkim stwarza obszar do refleksji, analizy, twórczej pracy, zadawania pytań i wsłuchiwania się w odpowiedzi, które płyną tylko z wnętrza. Tak pojęta samotność sprzyja dokonywaniu bardziej świadomych wyborów od tych podjętych przed chwilą. Ten proces oczywiście nie ma końca. Osamotnienie boli, jest związane ze stanem oczekiwania na lepszy czas, na nowe relacje, na obecność i spotkanie, bywa bezpośrednio związane z porzuceniem lub stratą ważnych osób, albo z porzuceniem samego siebie. Niekiedy pustka osamotnienia pojawia się ponieważ nie pojawił się ktoś wyimaginowany, kogo – czasami nieświadomie – hodujemy w swojej wyobraźni od dawna, a na pewno od zobaczenia pierwszej komedii romantycznej. Radzenie sobie z osamotnieniem może przyczynić się do rozwoju dyscypliny, ale to samotność ją kształtuje. Bo dyscyplina nie jest niczym innym jak wyrazem miłości do samego siebie. Ćwiczenie jogi, pływanie, malowanie obrazów, medytowanie, czy właśnie bieganie lub pisanie może wydarzyć się jedynie wtedy gdy wynegocjuję ze sobą odpowiednią ilość czasu na wybrane zadanie. Te same decyzje podjęte z uwagi na osamotnienie bywają kompensacją, mogą wybuchnąć namiętnym początkiem i również szybko zgasnąć, gdy w wyniku zewnętrznych wydarzeń poczucie osamotnienie zniknie. To nie jest dyscyplina, tylko chwilowy zryw, impuls, w najlepszym wypadku zapowiedź dyscypliny, o ile podjęte działanie będzie przynosiły wyraźne i szybkie korzyści. „Wewnętrzna dyscyplina poza prowadzeniem do realizacji celów niekiedy chroni przed przeżywaniem lęku” – komentuje Anna Wantuła, psychoterapeutka. „Część z nas chcąc uzyskać akceptację, bliskość stara się spełniać wypowiedziane lub tylko antycypowane oczekiwania innych, ważnych dla nas osób. Wówczas w zdyscyplinowany sposób podejmujemy szereg wysiłków w celu uzyskiwania dobrych ocen, tytułów naukowych, rozmaitych osiągnięć sportowych, artystycznych aż w końcu zaczynamy gubić się w rozróżnieniu tego co robię bo lubię od tego co robię by poradzić sobie z osamotnieniem”. Pierwszym krokiem na drodze do konstruowania swojej dyscypliny jest znalezienie źródła, na którym wyrasta, a do tego potrzeba chwili świadomej samotności – bez względu na to czy czujemy się osamotnieni czy nie.

W trybie realizacji życia

Gdy w początkowym okresie życia brakuje poczucia bezpieczeństwa i stabilności, którego nie potrafiła zagwarantować rodzina pochodzenia, w życiu dorosłego człowieka najważniejsze jest to aby przetrwać, przeżyć. Cała lub większość energii życiowej zostaje wtedy zużyta do zrealizowania podstawowych potrzeb życiowych: pożywienie, mieszkanie, odzież, prokreacja, bezpieczeństwo, zabezpieczenie przed chorobą, bezrobociem, startą zdolności do pracy. „W sytuacji doświadczanej frustracji bazowych potrzeb, można nauczyć się takiego sposobu funkcjonowania i realizować go także wtedy gdy człowiek może już czuć się bezpiecznie, jest dorosły i ma wystarczające możliwości by stabilnie żyć” – wyjaśnia Anna Wantuła i dodaje, że „mimo zaspokojonych podstawowych potrzeb, te wyższego rzędu, takie jak potrzeba przynależności, akceptacji, miłości, przyjaźni nie mogą dojść do głosu. Wówczas trudno o zdyscyplinowany styl życia, dokonywanie świadomych wyborów nastawionych na rozwój, realizację pragnień społecznych i interpersonalnych. Wtedy mamy do czynienia, raczej z brakiem energii do działania, brakiem poczucia sensu, brakiem motywacji. Jeśli powrócimy do definicji dyscypliny jako wyrazu miłości własnej to łatwo zrozumieć, że nie sposób okazywać ją sobie samemu gdy tak bardzo brakowało poczucia, że jest się kochanym na wcześniejszych etapach życia.” Dyscyplina w dorosłym życiu to nie tylko realizacja prawa do przeżycia, ale przede wszystkim zdolność wybierania dróg, na których możemy osiągać sukcesy, doświadczać szacunku, prestiżu, uznania, poczucia samorealizacji, rozwijać siebie, talenty, zainteresowania i poczucie własnej wartości. Podobnie jak w przypadku rozróżnienia samotności od osamotnienia i w tej sytuacji warto uczciwie zbadać swoje intencje. Czy wybieram określoną pracę, i sposób w jaki ją wykonuję ze względu na lęk o przetrwanie czy ze względu na potrzebę samorealizacji? Czy moje życie, tu i teraz, jest naprawdę zagrożone? Czy o mojej wartości świadczy ilość przyjaciół, pieniędzy i metrów kwadratowych czy jakoś relacji, zrealizowanych celów i nastrojów towarzyszących mi na owych metrach kwadratowych?

Tryb „przetrwanie” gdy nic nie jest zagrożone czasami staje się nawykiem. Niedawno z ogromnym zdumieniem odkryłem możliwości jaki oferuje mi własna pralka, którą od dawna używałem wyłącznie przy użyciu dwóch programów. Okazało się, że może być szybciej i równie czysto, przy okazji odrobinę ciszej, przyjemniej. Przestawienie się na tryb realizacji życia wymaga dyscypliny nie tylko na samym początku każdego działania, ale również w jego trakcie. Wtedy warto sprawdzić czy rozpędzając się w codzienności, pracy, rozmowach przypadkiem nie pozwoliłem mojej przeszłości włączyć trybu przetrwanie. A wtedy te same zadania wykonuje się z przyklejonym z tyłu głowy lękiem. Jest w nim presja, przymus i brak otwartości na nowe, niechęć do ryzyka. Mamy z pewnością więcej niż dwa programy, zarówno w obszarze zewnętrznych możliwości jak i wewnętrznego potencjału. „Odwagą jest pokonywanie obaw, lęków czy ograniczeń a nie ich brak” – dodaje Anna Wantuła.

Rytm i trzy lata na kamieniu

I gdy jesteśmy już w tym miejscu, w trybie realizacji życia a nie przetrwania oraz z doświadczoną i zrozumiałą różnicą pomiędzy samotnością a osamotnieniem można zabrać się do kształtowania swojej dyscypliny. Kiedyś słowo dyscyplina oznaczało „rodzaj rózgi zakończonej kilkoma pasami rzemiennymi, używanej do wymierzania kar cielesnych, zwłaszcza w szkole” (Słownik Języka Polskiego). Obecnie poza tym, że może być określoną dziedziną wiedzy czy sportu traktowana jest jako dzielność bycia. Nie działania, a właśnie bycia, na którym to dyscyplinę warto budować by zmieniła się w określone zachowania, plany i strategie. W przeciwnym wypadku, jeśli zaczynamy od działania – istnieje ryzyko, że okaże się dla nas rózgą, a nie silnym wsparciem w codzienności. Dyscyplina to zbiór zasad i wartości połączony z praktycznym patentem na realizacje obranego kierunku. I chociaż za każdym razem jest to sprawa indywidualna, dyscyplina składa się z pewnych uniwersalnych praw. „Żeby wytrwać w czymkolwiek trzeba utrzymać rytm (…). Kiedy ustali się tempo, reszta pójdzie jak z płatka. Problem polega na tym, by koło zamachowe obracało się z wyznaczoną prędkością, a dotarcie do takiego punktu wymaga całej naszej uwagi i wysiłku” – uważa Haruki Murakami. Szereg biografii ludzi sukcesu oraz psychologów i coachów potwierdza te słowa pisząc np. o dziesięciu tysiącach godzin, które trzeba poświęcić danej sprawie by stać się w niej mistrzem, albo o wyznaczaniu sobie celów na nadchodzący rok, rysowaniu mapy marzeń i trzymaniu jej blisko miejsca pracy. Mniej ważna jest technika, którą wybierzemy – ważniejsza jest konsekwencja i wytrwałość. Rytm, o którym pisze Murakami musi być dosłowny, ustalony w czasie. Dla niego są to regularne pobudki o wschodzie słońca, i plan: pisanie, bieganie, załatwianie spraw poza domem, relaks. Oznacza to rozłożenie energii i sił na określony czas, godziny, dni, być może lata. „Zdyscyplinowany tryb życia oznacza niewątpliwie zamianę pasywnego na aktywne, jest świadomym wyborem, autonomicznym życiem. Kiedy odnajduję to co jest dla mnie ważne, co konieczne by czuć satysfakcję lub co daje zwykłą codzienną radość czy dumę, w końcu gdy wiem kiedy moi bliscy są bezpieczni i zadowoleni, zaczynam poruszać się po osobistej mapie.” – komentuje Anna Wantuła.

Ma dwa tytuły magisterskie z literatury współczesnej, poza tym ukończyła scenariopisarstwo, które obecnie wykłada, jest współautorką ponad tysiąca wyemitowanych odcinków seriali. Pisała m.in. „Na Wspólnej”, „Pierwszą miłość”, „Wszystko przed nami”, „Barwy szczęścia”. Poza tym odpowiada za koncepcję i organizację festiwalu Script Fiesta, który odbył się w tym roku po raz trzeci w Warszawie. „Dyscyplina mieszka w mózgu, a on jest narzędziem mojej pracy, muszę go regularnie ćwiczyć” – mówi Agnieszka Kruk i dodaje: „poza własną firmą i pisaniem mam na głowie jeszcze prowadzenie konsultacji, niedawno przetłumaczyłam książkę Lindy Aronson, do tego są przyjemności, takie jak nauka języka japońskiego czy chodzenia na zajęcia z improwizacji, i jeszcze czas na miłość, rodzinę, moje dzieci. Dyscyplina to dla mnie podstawa funkcjonowania, dzięki niej mogę pogodzić to co muszę zrobić i zrealizować swoje cele. Tato był pracownikiem naukowym i wojskowym, zabrałam od niego hierarchię, umiejętność planowania. Porządek musi być”. Gdy miała osiemnaście lat znała angielski, uzyskała licencję pilota wycieczek zagranicznych i prawo jazdy, mogła tłumaczyć książki, oprowadzać grupy. „Jestem chomikiem na doświadczenia” – komentuje ze śmiechem, a ja z fascynacją wpatruję się w jej białe dredy, idealnie komponujące się z kolorowymi ciuchami, zupełnie nie pasujące do stereotypu osoby zdyscyplinowanej. „Dredy też wymagają dyscypliny. Muszę iść do fryzjera, nałożyć kolor, szydełkować co półtorej miesiąca, suszyć po umyciu. Dredy zawsze mi się podobały, były dla mnie seksowne. Nabrałam pewności siebie, tego co mam zrobić i jak, nie muszę się przejmować tym jak wyglądam, mogę sobie pozwolić by ubierać się wygodnie a nie tak jak powinnam.” Niedawno ktoś ją pochwalił, że robi tyle rzeczy naraz. Ale to nie jest prawda, Agnieszka robi jedną rzecz naraz, na niej się skupia, reszta wtedy nie istnieje. Potem może zabrać się za następne zadanie. „Każdą rzecz robię w innym momencie, nawet jeśli w ciągu godziny robię tych rzeczy kilka. Jestem gikiem, lubię technologię, szukam aplikacji, które porządkują życie, przypominają, wyznaczają ramy, eksperymentowałam z wieloma ale nie ma nic lepszego od kartki i długopisu, do tego kalendarz. Ważne jest by było dla mnie przejrzyście, by każdy zaangażowany w zespół wiedział co robi. Lubię mieć czyste sytuacje, tak zawodowo jak i osobiście.” Jej receptę na sukces zawiera japońskie przysłowie: „Trzy lata na kamieniu”. Mówi ono o tym, że nawet jak się usiądzie na najzimniejszym kamieniu, to gdy będzie się siedziało na nim przez trzy lata, kamień w końcu zrobi się ciepły. „Jeśli za coś się zabierasz warto poczekać trzy lata by zobaczyć efekty” – podsumowuje Agnieszka, która właśnie kończy proces zdobywania licencji Art Coacha, po którym zostanie pierwszym w Polsce Script Coachem i powtarza raz jeszcze, że dyscyplina nie istnieje bez porządku. Ale to wcale nie ma nic wspólnego ze szkolną salą, reżimem czy nudą. Dyscyplina jest twórcza, bo otwiera coraz więcej nowych drzwi.

Czasami każdemu się nie chce

Trudny moment w utrzymywaniu dyscypliny pojawia się wtedy gdy nadchodzi czas na działanie, ale nie sposób znów zacząć. Bo jest wiele atrakcyjniejszych zajęć, bo jesteśmy zmęczenie, bo się nie chce, bo serial, rozmowa, internet, bo nic w końcu. Szczególnie jeśli dotyczy to działań, które nie przynoszą natychmiastowych korzyści, a będą źródłem czegoś dobrego w dalszej przyszłości. „Ten moment wydaje się być dzielnością bycia, wtedy pomaga myśl o rozwoju, o satysfakcji, o szczęściu, o zwykłej ludzkiej życzliwości, trosce o innych, chęci samorealizacji, zaciekawieniu podobnym do dziecięcego pytania „dlaczego?”. To daje motywację do działania, gotowość do wyrzeczeń bo przecież robimy coś na czym nam zależy. W ten sposób znów wracamy do szacunku i miłości do samego siebie” – komentuje Anna Wantuła. Przychodzą również takie chwile gdy pojawiają się pokusy by żyć radośnie i beztrosko, najlepiej już teraz, natychmiast, bez obowiązków, trudności. „Wtedy zatrzymuję się i zastanawiam nad tym co mnie powstrzymuje od dotychczasowego realizowania swojej drogi. Być może inne ważne sprawy zajmują moje myśli, uczucia, energię wewnętrzną, jakieś konflikty stają się dominujące, problemy coraz bardziej uwierają. Wówczas daję sobie czas by zająć się tym co aktualne, utrzymując tylko minimalny poziom dotychczasowej dyscypliny. Staram się w takich momentach nie podejmować pochopnych decyzji, by czegoś dotychczas ważnego nie zaprzepaścić, nie zniszczyć. Pozwalam sobie jednak na zatrzymanie, dlatego że działanie wbrew, mocowanie się z sobą samym kiedy brak energii nie przyniesie dobrych rezultatów” – opowiada Anna Wantuła.

Gdy uczyłem się medytacji zapytałem mistrza Zen co mam zrobić gdy nie mam siły, ochoty, ani czasu siedzieć przez godzinę dziennie na poduszce bez ruchu. Powiedział żebym siedział pół godziny. A co wtedy gdy naprawdę nie mam czasu, i naprawdę wszystko wydaje mi się bezsensowne, również medytowanie, dopytałem. Zamknij oczy na minutę – powiedział – tylko na minutę, zachowasz wtedy dyscyplinę. Łatwo zmęczyć się tymi samymi czynnościami, rytuałami powtarzanymi dzień za dniem. „Ludzkie życie opierające się tylko na codziennej rutynie jawi się jako olbrzymia pułapka. Nie chcemy tego widzieć, więc nie zwracamy na nią uwagi. Rano wstajemy i jemy śniadanie ale nie zwracamy uwagi na śniadanie. Szybko i nieuważnie pijemy kawę i idziemy do pracy. Ale kiedy nie zwracasz uwagi, będziesz jeść śniadanie na oślep, będziesz iść do pracy na oślep, będziesz jechać samochodem na oślep, będziesz iść spać na oślep. W końcu będziesz mieć dosyć tej codziennej rutyny” – pisze Dainin Katagiri w książce „You have to say something”. Od codziennego życia nie można uciec, można przez chwilę próbować je ignorować, ale to droga donikąd. Zdaniem Katagiriego należy żyć z szacunkiem do dyscypliny, dokładnie pośrodku codziennej rutyny, bez niszczenia jej, ale również bez przywiązywania się do niej. „Kiedy jest czas, żeby wstawać – to wstań” – radzi. „Nawet jeśli nie chcesz – po prostu wstań. To, że wstaniesz uwolni cię od faktu, że musisz wstać.”

Czterdzieści lat później

Gdy Haruki Murkami miał szesnaście lat i nikogo nie było w domu rozebrał się do naga, stanął przed dużym lustrem i obejrzał od stóp do czubka głowy. Sporządził na tej podstawie listę swoich niedoskonałości, na przykład: za gęste brwi, dziwny kształt paznokci. Gdy dotarł do dwudziestej siódmej wady zrobiło mu się niedobrze i zrezygnował. Doszedł wtedy do wniosku, że kiedy zacznie przyglądać się bardziej skomplikowanym obszarom, takim jak charakter, inteligencja czy wytrzymałość lista będzie nieskończenie długa. To doświadczenie stało się kamieniem probierczym, „smutnym arkuszem kalkulacyjnym mojego życia, ukazującym, jak bardzo straty przewyższają zyski. Teraz, jakieś czterdzieści lat później, gdy stoję nad brzegiem morza w czarnej pływackiej piance, w okularach pływackich na głowie i czekam na start triatlonu, wracają do mnie niespodziewanie tamte wspomnienia. (…)Za kilka minut przepłynę tysiąc pięćset metrów, przejadę na rowerze czterdzieści kilometrów i przebiegnę dziesięć. Co chcę tym udowodnić? Czym to się różni od napełniania wodą starego wiadra z małą dziurką na dnie?”. Murakami jak każdy z nas uczył się metodą prób i błędów osiągać swoje cele, dostawać od życia to czego się chce i odrzucać to, co zbędne, bolące. W końcu wypracował swoją własną definicję dyscypliny, która pomaga mu pokonywać triatlony, pisać bestsellery i radzić sobie z codziennością. „Gdy zaczyna się rozpoznawać własne wady i godzić z faktem niemal nieskończonej liczby niedoskonałości, najlepiej zająć się swoimi mocnymi stronami i nauczyć żyć z tym, co się ma. (…) Mój czas, miejsce, które zajmuję, mój zewnętrzny wygląd – wszystko to ma drugorzędne znaczenie. Dla biegacza takiego jak ja liczy się tylko osiąganie o własnych siłach celu, który przed sobą stawia. Poświęcam temu wszystko, wytrzymuję to, co trzeba wytrzymać, i jestem w stanie odczuwać na swój własny sposób satysfakcję”.

Źródło: Coaching 2014

[1]    Wszystkie niepodpisane cytaty pochodzą z książki „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” Haruki Murakamiego